Już ponad dwa tygodnie minęły od zakończenia Mistrzostw Świata w Estonii, zatem najwyższy czas, aby w końcu przekazać relację z tego najważniejszego wydarzenia w świecie gier "five in a row"
Powyżej możecie znaleźć odnośniki do wyników poszczególnych turniejów, a ponadto zakładam, że zainteresowani śledzili kolejne losy rywalizacji na bieżąco, co było możliwe dzięki sprawnemu publikowaniu gier na stronach Renju.net i Gomokuworld. Bardzo dobry jest również artykuł na stronie PSGRiP, z którego można dowiedzieć się sporo o stricte sportowych aspektach MŚ. Mając na uwadze powyższe ja chciałbym po prostu w skrócie przedstawić swoje wrażenia z wyprawy do Estonii, aby ułatwić wyobrażenie, jak wygląda tego typu impreza (w czym na pewno bardzo pomocna jest również masa zdjęć publikowanych np. na Facebook'u).
Przede wszystkim chciałbym zauważyć, iż sytuacja w RIF jest wystarczająco stabilna, aby zorganizować trzecie z rzędu Mistrzostwa Świata w gomoku w "erze nowożytnej". O ile pozycja tej gry w RIF jest nadal przedmiotem dyskusji, o tyle ważne, że nie zakłóca to faktu organizowania regularnie najważniejszego indywidualnego turnieju co dwa lata. Podobnie istotny jest dla mnie fakt, że w każdym turnieju mistrzowskim reprezentowany był nasz kraj, choć tym razem wystawiliśmy najmniej liczną ekipę, a i wyniki były obiektywnie najsłabsze.
Wspólną podróż do Estonii rozpoczęliśmy w Warszawie, z lekkim opóźnieniem wyruszając spod Dworca Centralnego. Po krótkiej rozmowie zapadła decyzja, że z przodu usiądzie Puholek (jako pilot), co okazało się bardzo dobrym pomysłem, bo wyłapywał on właściwe zjazdy na trasie niczym błędy rywali w trakcie Drużynowych Mistrzostw Europy w Budapeszcie Później okazało się, że mój kolega z Dark Team pełnił będzie również funkcję naczelnego psychologa polskiej ekipy
Wydawało mi się, że uda się dojechać na miejsce nieco szybciej (lekkie wprowadzenie w błąd przez Google Maps), ale przejechanie z Warszawy do Tallinna zajęło nam około 14 godzin. Po drodze emocjonowaliśmy się przebiegiem kwalifikacji do turniejów A, ale starczyło też czasu na pożywienie się, czy kluczowe zakupy (klapki!). Na miejscu byliśmy około północy lokalnego czasu i dzięki telefonicznym wskazówkom Madli udało się jakoś szczęśliwie trafić do hotelu (tak naprawdę był to raczej rodzaj naszego akademika). Chłopaki zdecydowali się wypocząć przed blitzem, a ja udałem się z Madli do pubu, gdzie czekało już sporo zagranicznych znajomych (głównie Czesi i Rosjanie). Tam odczułem dopiero trudy podróży, więc nie zabawiłem zbyt długo w lokalu, aby przespać się chociaż parę godzin przed turniejem.
Większość uczestników zapewne zgodzi się, że różnego rodzaju innowacyjne pomysły wnoszą sporo ożywienia w turniejowej codzienności. Do tego typu koncepcji należy na pewno zaliczyć blitz zaproponowany przez Estończyków. Polegał on na rozegraniu w każdej rundzie dwóch partii, po jednej w gomoku i renju, kiedy to zawodnik rozpoczynający wybierał grę, a przeciwnik otwierał drugą partię. Z reguły sprowadzało się to do tego, że gracze renju wybierali gomoku i stawiali jeden z wyrównanych środkowych openów, a w renju graliśmy wówczas nasze ulubione debiuty. Tu trzeba wspomnieć, że była to odmiana renju swap2, zatem można było swobodnie zacząć poza środkiem i postawić jakąś rozrzutkę. Dzięki takim zasadom zaskoczyłem kilku graczy i np. wygrałem w renju z H.Okabe. Ogólne zamieszanie obróciło się raz też przeciwko mnie, kiedy w jedynym przegranym pojedynku (z V.Filinovem) w jednej z partii przegrałem, mimo dobrej pozycji ustawiając moją obronę czarnymi pod overline (niestety "okazało się" w trakcie, że to partia renju ). Innym razem wygrałem z K.Lashko, gdyż Rosjanka z kolei nie wiedziała, że 6 nie wygrywa w gomoku Mimo, iż generalnie grało się "for fun", to jednak prawie każdy traktował to jak przetarcie przed poważną grą i nikt chyba nie odpuszczał.
Od początku tur zdominował Attila, chociaż kroku dotrzymywał mu Puholek. Skład podium uzupełnił Zukole, a Adifek zajął wysokie 5. miejsce, co było niezłym prognostykiem przed poważnymi grami. Kiedy teraz patrzę na swój wynik (17. miejsce na 44 graczy), dopiero zauważyłem, że tylko 2 punkty dzieliły mnie od podium (a w tym turze to naprawdę niedużo). Oczywiście, gdyby nie błędy w niektórych grach, mógłbym mieć innych (silniejszych) rywali, etc. Zatem może nie ma co gdybać
Po blitzu odbyła się ceremonia rozpoczęcia Mistrzostw, gdzie jako atrakcję zaproponowano występy męskiego chóru wykonującego coś w rodzaju regionalnych pieśni ludowych (mnie osobiście niespecjalnie się ten występ spodobał, ale były dość mieszane opinie). Tradycyjnie odbyło się losowanie, a na zakończenie gospodarze przygotowali poczęstunek.
Kolejne dni były dość podobne do siebie, za wyjątkiem dnia przerwy w środku rywalizacji. Najczęściej wychodziliśmy na gry razem rano i zwykle układ gier pozwalał na zjedzenie wspólnego obiadu – w turniejach B grało się 3 rundy dziennie, ale partie były krótsze i przerwy się częściowo pokrywały. Zwykle po zakończeniu gier wracaliśmy po prostu do hotelu, po drodze odwiedzając pobliski sklep, a czasami wypuszczaliśmy się gdzieś dalej, ale z reguły nie opuszczaliśmy osiedla akademickiego. Wieczorem czas spędzaliśmy na rozmowach (często o kondycji Stowarzyszenia!) i analizach, nie imprezowaliśmy, tylko kładliśmy się spać o „cywilizowanych” porach.
Nasi finaliści wystartowali dość przeciętnie i widać było, że będzie to dla nich ciężki turniej. Pewnie grał Attila i zapowiadało się, że walka będzie toczyła się raczej o pozostałe miejsca na podium. Tymczasem w turnieju B renju zacząłem obiecująco. W tym dniu do Tallinna dotarł również Chaosu (z którym grałem nawet w 2. kolejce i który załatwił sobie pokój z Cao Dongiem! ), więc polska delegacja była w komplecie. Niestety, w ostatniej rundzie dnia mimo nadludzkich wysiłków nie udało się wygrać z Jussim (broniąc zacząłem atakować, obeszliśmy całą planszę i w końcu w niedoczasie zrobiłem błąd w obronie, wcześniej tracąc szansę na wygraną przez potencjalny overline), chociaż była to chyba jedna z moich lepszych gier na żywo jakie pamiętam (oczywiście nie cała, ale szczególnie w środkowej części). Na pamiątkę mam chociaż mini-goban, który Jussi sprezentował każdemu z uczestników turnieju B!
Drugiego dnia zagrałem kolejną bardzo dobrą grę (przynajmniej w mojej skromnej opinii), remisując z P.Makarovem. W pierwszej fazie partii musiałem wznieść się na defensywne wyżyny, ale podobało mi się najbardziej, że dużo widziałem na planszy i stawiałem przemyślane ruchy. Kosztowało mnie to też tradycyjnie sporo czasu, przez co mimo sporej przewagi w końcówce ostatecznie zaproponowałem remis. Nie bez znaczenia była też kiepska znajomość zasad. Zamiast szukać normalnego zwycięstwa głowiłem się w jednej pozycji, czy mogę „sfaulować” Rosjanina :/ Niestety, zmęczenie dało znać o sobie (chociaż trzeba przyznać, że sędziujący nam Alvar Timmermann proponował mi dłuższy odpoczynek) i stawiając zły 4. ruch alternatywny od początku byłem bez szans w partii z O.Fedorkinem. W 3. grze dnia nie miałem problemów z wygraną, chociaż miałem wrażenie, że młody reprezentant gospodarzy popełnił naprawdę sporo poważnych błędów. 3,5 pkt. z 6 gier wydawało mi się obiektywnie niezłym rezultatem. Filip uciułał połowę możliwych punktów i byliśmy po dwóch dniach gdzieś w środku tabeli.
W ostatnim dniu turnieju powiększyłem stan posiadania tylko o jeden punkt (jak się okazało nie wszyscy Chińczycy muszą dobrze grać w renju) i mimo walki do końca (znów dość ciekawe gra ze starym wyjadaczem T.Anderssonem) ostatecznie zakończyłem rozgrywki na 17. miejscu (czyli poprawiłem się o jedno „oczko” w porównaniu z ostatnimi Mistrzostwami ). Chaosu został sklasyfikowany na 24. pozycji (a trzeba odnotować, że sklasyfikowano aż 34 osoby).
Mniej więcej w tym czasie Polaków zaczął „prześladować” Renee Pajuste. W partii z Adifkiem uparcie atakował, aż w końcu Adrian nie zauważył akcji 4x4 Ogólnie może to dziwić, ale taka już jest specyfika gry na tak długie czasy. Generalnie sprawdza się wszystko wiele razy i czasem widzi się coś, czego w ogóle nie ma, a innym razem ciężko dostrzec oczywisty atak czy obronę. To chyba dobry moment, aby w skrócie wyjaśnić porażkę Puholka z reprezentantem gospodarzy. Michał wymyślił ruch obronny, ale na chwilę dotknął planszy kamieniem w innym miejscu. Zmęczenie i ugodowy charakter dały znać o sobie i Renee niejako „wymusił” postawienie tego ruchu, co automatycznie oznaczało porażkę Puholka. Potwierdzałem później, że dopóki nie oderwie się ręki od kamienia ruch nie następuje, ale oczywiście było już za późno na jakąkolwiek reakcję. Jedyne, co mogłem zrobić, to podpowiedzieć Puholkowi jak się nieco orzeźwić przed partiami i w ich trakcie (legalne napoje, których jestem starym znawcą ), co chyba okazało się potem pomocne Estończyk ograł jeszcze później Zukole (chociaż tu akurat „normalnie”) i tym samym prawie cały swój dorobek zgromadził ogrywając naszych rodaków…
Nastąpił dzień przerwy w grach, co wcale nie znaczy, że sobie wypoczęliśmy W poprzedzającą dzień wolny noc skorzystaliśmy z zaproszenia Aki, do którego dotarliśmy po wielokilometrowym marszu (ok, pewnie trochę przesadzam ). Na miejscu była pierwsza porządna okazja do integracji, jako że w hotelu mało się odwiedzało inne pokoje, a i zawsze każdy miał z tyłu głowy czekające gry, do których trzeba było się przygotować. Nie zabrakło tradycyjnej gry w mafię, jak i rozmów na różne tematy. Mnie najbardziej zapadły w pamięć sparingi gomoku z reprezentującym Chiny Zhiren Lanem, który prawie każdy mój ruch komentował w stylu: „Hmm, this move!” Niestety przerwano nam pojedynek, jako że miała się rozpocząć gra w mafię, ale za chwilę niezrażony Chińczyk sparował już z kimś innym przy tym samym stole, tylko w innym jego rogu
Kolejnego dnia przyszedł czas na tradycyjne rozgrywki sportowe. Od początku nastawiliśmy się na grę w piłkę nożną, ale misterne plany taktyczne spaliły na panewce, bo zostaliśmy podzieleni kolorami koszulek i tym samym jako jedyny Polak zagrałem w drugiej drużynie, która okazała się delikatnie mówiąc słabsza. Ładnie radził sobie Puholek, a nie odstawali też Adifek i Zukole (który był bezwzględny w akcjach defensywnych ). Upływający czas i przybywające kilogramy dały o sobie znać i nie miałem szans, aby odwrócić losy rywalizacji. Pewne jest to, że dawno już się tak nie zmęczyłem, a zaraz po meczu trzeba było pędzić na Walne Zgromadzenie RIF.
Na miejscu okazało się, że Walne z przyczyn formalnych się nie odbędzie (nie została rozesłana na czas agenda), a spotkanie zostanie poświęcone na nieformalną dyskusję, na podstawie której istotne sprawy zostaną przegłosowane mailowo. Obawiam się, że nie jestem w stanie odtworzyć z pamięci wszystkich poruszonych spraw (opowiadałem wieczorem o dyskusjach chłopakom, a co chwilę przypominało mi się coś nowego). Wybrane zagadnienia przedstawiam poniżej:
- opłaciłem składkę PSGRiP za lata 2012-2013
- Drużynowe Mistrzostwa Europy w Gomoku odbędą się w przyszłym roku najprawdopodobniej w Czechach, a Drużynowe Mistrzostwa Świata w Renju na Tajwanie
- planuje się powołanie w strukturach RIF stanowiska „RIF Managera”, którego zadaniem będzie (odpłatne) promowanie gomoku i renju na świecie, poprzez nawiązywanie kontaktów z organizatorami i fanami gier oraz różnymi organizacjami. Jako potencjalny problem zidentyfikowano źródło opłacania takiej osoby oraz dokładny zakres zadań. Wytypowana do tej roli Madli powinna przygotować rodzaj „biznes planu” całego przedsięwzięcia
- podejmowane będą działania w celu wstąpienia RIF do SportAccord (chociaż zajmie to na pewno co najmniej kilka lat, o ile w ogóle będzie możliwe)
- dyskutowane były nowe rozpoczęcia w renju (Lianhuan i Yamasoosyrv), ale raczej bez żadnych konkluzji
- rozstrzygano problem potencjalnego zdejmowania kamieni przy wyborze 5. ruchu czarnych w odmianie Yamaguchi. W trakcie jednej z gier turnieju A Ants na to zezwolił, a w innym przypadku zabronił tego P.Jonsson. Okazuje się, że jest różne podejście zależnie od kraju. Ja z kolei zaproponowałem, aby w przypadku pozytywnej decyzji (czyli, że można zdejmować kamienie), to samo mogło dotyczyć stawiającego ruchy alternatywne. Ustalono jedynie, że do końca Mistrzostw można będzie zdejmować kamienie, a będzie ustalono odrębnie, jak postępować w kolejnych turniejach
- podjęto kwestię konieczności aktualizacji strony renju.net i przy okazji (a właściwie już po MŚ) okazało się, że strona jest w zasadzie prywatną własnością Ando
- D.Epifanov zaproponował zorganizowanie mailowych Mistrzostw Świata w Gomoku, ale Attila zapewnił, że sam się tym zajmie i jest to w planach Komisji Gomoku
- w końcówce próbowałem zaapelować o większą aktywność, szczególnie on-line, ale okazało się, że wszystkim wydaje się, że u nich sprawy mają się dobrze i uciąłem dyskusję, kiedy zacząłem wysłuchiwać porad, co by tu poprawić w Polsce (np. nie odwoływać turniejów, z czym akurat w pełni się zgadzam). Inna sprawa, że Attila również uznaje stan gomoku w Polsce za ważny, bo jesteśmy jednym z bardziej aktywnych krajów z dużym potencjałem, co ma bezpośrednie przełożenie na sytuację globalną.
Po zasłużonym odpoczynku wróciliśmy do reżimu turniejowego – chłopaki próbowali poprawić swoją pozycję w turnieju A gomoku, aby powalczyć o podium i miejsca dla Polski, a ja z Filipem zaczęliśmy rywalizację w Finale B (także z teoretycznymi szansami na miejsce narodowe). Okazało się, że jest całkiem silna obsada – oprócz w miarę oczywistych faworytów jak Gelo czy Peroxid zgłosili się też Japończycy i Rosjanie raczej specjalizujący się w renju. Szanse na wygranie turnieju (chociaż od początku były nikłe) zaprzepaściłem w zasadzie już pierwszego dnia, przegrywając z V.Filinovem i Peroxidem. Nie grałem jakoś szczególnie słabo, ale nie byłem w stanie znajdować dobrych ruchów, widziałem sytuację gorzej niż w grach renju. Za to Filip miał 2 punkty, przegrywając po długiej grze z Gelo i wygrywając m.in. z Argo. Wypada jeszcze wspomnieć o fakcie, że niektórzy gracze gospodarzy stawiali moje rozpoczęcie, które podpatrzyli chyba w czasie blitza Analizowali je również przed turniejem Japończycy, więc może będzie jakiś ślad po mojej obecności w Tallinnie
Kolejnego dnia udało mi się wygrać dwie pierwsze partie, tym jedną z Filipem, który zaspał na pierwszą grę… Miałem jeszcze wówczas szansę powalczyć o podium, ale niestety nie dałem rady wygrać ani nawet zremisować (a nie było łatwo wcale tej partii przegrać) z T.Kudomim. Właściwie był to jedyny moment, kiedy można było coś zarzucić organizatorom. Pod koniec naszej gry (trwało też kilka innych partii) wokół sali zaczęły się kręcić jakieś osoby, nieco hałasując. To było jeszcze do wytrzymania, ale po chwili okazało się, że musimy opuścić salę i przenieść się do zupełnie innego pokoju. Nie było rady – ostrożnie zaniosłem goban, aby nie trzeba było odtwarzać pozycji i dokończyliśmy grę w innej części budynku. Nie było to specjalnie komfortowe, szczególnie że miałem niedoczas, ale trudno też zrzucić winę na zaistniałą sytuację. Mogłem po prostu myśleć szybciej.
Ostatni dzień zacząłem od porażki z Nikolayem, później wcale nie tak łatwo wygrałem z młodym Estończykiem S.Piikiem i w ostatniej grze miałem powalczyć o spełnienie planu minimum, czyli uzyskanie 5 punktów. I tu popełniłem błąd na samym starcie. Grałem z raczej mało znaną Rosjanką E.Rumyantsevą, przeanalizowałem przed partią jej wcześniejsze gry i … rozluźniłem się, co było brzemienne w skutkach. Kiedy na gobanie zobaczyłem przegraną pozycję, byłem wściekły na siebie za ten moment rozprężenia i amatorskie podejście. Niby nie miało to większego znaczenia, ale obiecywałem sobie dużo więcej po tym turnieju, a tymczasem zdecydowanie lepiej wypadłem w renju. No cóż, może kiedyś jeszcze zmądrzeję Tymczasem Filip znów punktował i finalnie przeskoczył mnie w tabeli (a na ceremonii zamknięcia nawet dostał dyplom za 8. miejsce ).
W międzyczasie kończyła się również rywalizacja w finale A. Chłopaki grali coraz lepiej, niestety niewiele zabrakło Puholkowi do podium (ech, ten Renee…), Adifek był blisko wywalczenia miejsca dla kraju, a Zukole udało się zakończyć turniej w top10. Mam wrażenie, że każdy z nas liczył na więcej, ale ogólnie nie było jakiegoś strasznego niezadowolenia. W końcu większość z nas była w Estonii prawie za darmo
Turniej zakończył się tradycyjną ceremonią zamknięcia z rozdaniem dyplomów i kolejnym występem muzycznym (tym razem bliższym moim klimatom). Wieczorem bawiliśmy się ponownie u Aki (tym razem pojechałem autem, które mocno się przydało w momencie rozpętania się ulewy). W końcu trzeba było się pożegnać, co tradycyjnie nie było łatwe (kto zna Aki, ten wie, co i jak…).
Rano wyruszyliśmy w drogę powrotną i mimo, że jechałem chyba nieco szybciej niż do Estonii, nie udało się skrócić czasu podróży (ale chłopaki zdążyli na pociągi ). Zmęczony dotarłem do domu po 16 godzinach jazdy autem i trudy podróży odczuwałem jeszcze przez kilka dni. Potem wpadłem w tradycyjny wir obowiązków rodzinno0zawodowych i stąd tak późna relacja, za co zainteresowanych (tak, okazało się po kilku latach, że są tacy!) bardzo przepraszam
Podsumowując całą imprezę trzeba zauważyć, że nie odbiegała ona jakoś od wcześniejszych Mistrzostw, w których miałem przyjemność wziąć udział. Na pewno mniej było aspektów towarzyskich (jak wspominałem nie sprzyjały temu warunki noclegowe), a z drugiej strony u większości osób widać było już oswojenie z tego typu imprezą. Organizacja (poza wspomnianym wyżej wyjątkiem potwierdzającym regułę) była znakomita. Gospodarze często podkreślali, że cieszą się, iż przyjechaliśmy. Można było liczyć na ich pomoc w razie potrzeby, a Aki wpadła do nas parę razy zobaczyć, co słychać
Nie było zbyt dużo czasu (a może u niektórych ochoty) na ożywione dyskusje w międzynarodowym gronie, natomiast zbudowany jestem faktem, że w naszym krajowym gronie udało się przeprowadzić sporo rozmów na tematy bieżące (jak jest, a właściwie jak nie jest w PSGRiP , ale i powspominać czasy starej gwardii, czy początków Kurnika. Przynajmniej wśród naszej piątki widać jeszcze nieco entuzjazmu, co jest dobrym prognostykiem i jakąś nadzieją na przyszłość Na pewno chętnie każdy podzieli się swoimi pomysłami w trakcie najbliższego Walnego Zgromadzenia.
Na zakończenie chciałbym podkreślić znaczące dofinansowanie ze strony Youth Fund RIF, dzięki któremu (szczególnie po dołożeniu się jeszcze anonimowego sponsora) finaliści turnieju A mieli „turniej prawie za darmo”, a niektórym to jeszcze było mało, co było jednym z ulubionych przedmiotów żartów Warunki noclegowe były bardzo dobre (dawno nie mieszkałem w akademiku, ale chyba co najmniej równy standard z typowymi polskimi domami studenta), a na dodatek cena była atrakcyjna (szczególnie w porównaniu z innymi, które były zwykle około 10-20% wyższe niż w Polsce). Miejsce do gry również bez zarzutu (oddzielny, choć połączony jak się później okazało, budynek do turniejów A i B), z dwiema stołówkami, z których jedna okazała się lepsza od drugiej, co wyszło na jaw dzięki informacji od Gergo Jedyne, czego trochę żałuję, to fakt, że niewiele zobaczyłem. Z planowanej wyprawy do ZOO (ja akurat się nie wybierałem) nic nie wyszło, ale nie byłem też nad morzem, ani na Starym Mieście. No ale może jeszcze się kiedyś nadarzy okazja – Estończycy w każdym razie zapraszają
Mam wrażenie, że troszkę się rozpisałem, a jestem pewien, że pominąłem wiele kwestii. Liczę, że chłopaki coś jeszcze uzupełnią, a jeżeli ktoś chciałby zapytać o coś konkretnego, to chętnie wyjaśnię lub rozwinę dane zagadnienie. Reasumując turniej (mimo mojej kiepskiej postawy sportowej) oceniam jako udany i uważam, że nawet goiści mogą żałować, że się nie wybrali
Pozdrawiam
Angst