Z ogromną satysfakcją, jako kapitan drużyny, która wygrała Mistrzostwa Świata w Gomoku, chciałbym podzielić się swoimi spostrzeżeniami na temat tych historycznych zawodów i przekazać nieco informacji, które nie wynikają bezpośrednio ze statystyk i suchych faktów, a z którymi to można się zapoznać za pośrednictwem strony GomokuWorld.
Część wydarzeń, które wpłynęły na ostateczny wynik, miała miejsce już kilka tygodni, a może i miesięcy wcześniej. Mam na myśli w szczególności ukształtowanie się składu drużyny. Zależnie od momentu, zainteresowanie wyjazdem zgłaszało od 4 do 7 osób, przy czym od początku dość jednoznacznie określali się Michał Zajk, Michał Żukowski i Łukasz Majksner, znani w naszej społeczności bardziej jako Puholek, Zukole i Usiek. Ja od początku uzależniałem swój wyjazd od możliwości odpowiedniego uregulowania spraw rodzinno-zawodowych, ale też byłem chętny (a w zasadzie zdeterminowany ), aby wziąć udział w turnieju. Oprócz wyżej wymienionych jako potencjalni kandydaci do wyjazdu zgłaszali się Adifek, Bbj i Utratos.
W trakcie ostatniego posiedzenia Zarządu PSGRiP zapadła decyzja, iż wpisowe za udział polskiej ekipy w turnieju pokryje Stowarzyszenie (dziękujemy!:)), a jednocześnie potwierdzono, że przypadnie mi zaszczytna funkcja kapitana reprezentacji podczas Mistrzostw. Sam miałem tu pewne wątpliwości, w związku z relatywnie dużo niższym poziomem gry, ale z drugiej strony jest to funkcja bardziej organizacyjna, pełnię ją również od kilkunastu lat, zatem nie był to pomysł pozbawiony podstaw.
Ostatecznie okazało się, że mamy 4 osoby, które podtrzymują wolę i możliwość wyjazdu do Estonii. I w tym właśnie składzie (Angst, Puholek, Usiek i Zukole) spotkaliśmy się 27.04. na Dworcu Centralnym w Warszawie, gdzie każdy dotarł na własną rękę, aby już wspólnie wyruszyć moim autem do Tallinna. Zastanawialiśmy się przez pewien czas nad dniem wyjazdu. Mogliśmy skrócić całą wyprawę o jeden dzień, tracąc jednak tym samym możliwość uczestniczenia w Ceremonii Otwarcia, jak i ograniczając wypoczynek przed samymi grami. Finalna decyzja była bezwzględnie właściwa. Spędziliśmy w drodze z Warszawy około 15 godzin (dystans nieco ponad 1000 km) i na miejscu zameldowaliśmy się około 4 w nocy czasu miejscowego (+1 godzina w porównaniu z czasem polskim). Jako, że oficjalny start zaplanowany był na wieczór dnia kolejnego, mogliśmy pospać nieco dłużej i wstać wystarczająco późno, aby właściwie się zregenerować.
W drodze do Estonii uprzyjemnialiśmy sobie czas żartami, dyskusjami o gomoku (w tym różne Kurnikowe sprawy), jak i ulubioną rozrywką - testami wiedzy wszelakiej z aplikacji telefonicznej Uśka. Chłopakom zdarzało się też co jakiś czas przymknąć oko, a ja byłem o dziwo względnie rześki, robiąc co jakiś czas strategiczne przerwy. Po drodze zapadła jednak również istotna decyzja, która mogła być brzemienna w skutkach – przypisanie graczy do stołów. Przed turniejem nasze aktualne rankingi pozycjonowały nas w następującej kolejności: Puholek (aktualny Mistrz Polski), Zukole, Angst, Usiek. Ja miałem jednak wrażenie, że przyjęcie prostego rankingowego podejścia, nie będzie tu koniecznie optymalnym rozwiązaniem. Okazało się, że pozostali dyskutowali już wcześniej ten temat, więc każdy był przygotowany do wymiany poglądów. Jednoznaczne było dla wszystkich, że pierwsze dwa stoły powinny być zajęte przez Puholka i Zukole, a pozostałe przeze mnie i Uśka. Ale w jakiej kolejności?
Zukole sprawdził się w roli #1 podczas TGEC 2014 i pokazał już nie raz, że jest w stanie rywalizować z najlepszymi. Z kolei wydawało się, że Puholek gra ostatnio nieco mniej i miałem pewne wątpliwości z tym związane, także na podstawie wyników osiąganych w EL. Wiadomo było również, że Usiek poczynił spory progres w odniesieniu do wspomnianych zawodów w Pradze. A jak ja gram, to każdy wie, przy czym przed samym turniejem wyglądało to nawet gorzej niż zwykle, ze światełkiem w tunelu w postaci wyrównanego meczu IRP przeciwko Bbj. Istotnym czynnikiem były też oczekiwania samych graczy – w przypadku błędnej decyzji, niezgodnej np. z ambicjami poszczególnych osób, mogła popsuć się atmosfera w ekipie, co na pewno nie pomogłoby w osiągnięciu dobrego rezultatu. To paradoksalnie ułatwiło sprawę, bo akurat pod tym względem charaktery naszej delegacji dobrze się uzupełniały. Zukole gotów był usiąść zarówno na stole nr 1, jak i nr 2, podobnie jak Puholek, Usiek z kolei widział się na stole #3, gdzie ja planowałem się umieścić tylko wtedy, gdyby ewentualnie Łukasz nie czuł się na siłach. Ostatecznie moja rekomendacja usadzenia Zukole na stole nr 1 została zaaprobowana przez wszystkich, „ustąpiłem” miejsca Uśkowi na #3 i sprawa była jasna. Przynajmniej dla nas, bo przedstawiciele innych krajów próbowali dowiedzieć się, jak się przypisujemy, podobnie jak my próbowaliśmy przewidzieć układ u przeciwników.
Po dotarciu na miejsce czekała na nas niezbyt miła niespodzianka – okazało się, że ulokowani jesteśmy w innych segmentach i na innych piętrach, co ze zrozumiałych względów nie było optymalnym rozwiązaniem (my trafiliśmy z Puholkiem do segmentu z rosyjskimi graczami renju, a chłopaki do osób w ogóle nie związanych z TGWC). Postanowiliśmy wyjaśnić sprawę później, nie było możliwości, aby wpłynąć na to wtedy, a i nikt nie miał na to wówczas siły (ostatecznie po dwóch dniach byliśmy już w jednym segmencie). Kolejnego dnia okazało się, że spora część Estończyków chodzi w czapkach, chociaż nam wydawało się, że jest relatywnie ciepła, wiosenna pogoda. Później było jednak pod tym względem coraz lepiej – chyba przywieźliśmy ze sobą słońce z Polski
Inną ważną kwestią rozstrzygniętą jeszcze przed zawodami, była zainicjowana przez Kedluba, i poparta przez nas, inicjatywa zmiany systemu rozgrywek. W oryginalnie planowanym każda drużyna zagrałaby tylko 8 gier, w tym w większości przypadków z dużo niżej notowanymi i mniej doświadczonymi, czyli potencjalnie słabszymi (przynajmniej w teorii) rywalami. Zmiana przedyskutowana została z Antsem oraz delegacją Tajwanu i w ten sposób udało się przeforsować nowy schemat – sześć rund w systemie szwajcarskim, a następnie runda finałowa z udziałem 4 czołowych ekip – każdy z każdym po jednym meczu. Nowy układ gier miał kilka zalet – gwarantował zagranie 9 partii (zakładając brak sensacyjnych wyników w eliminacjach), jak i przesuwał emocje na koniec rozgrywek, zapewniając medalowe rozstrzygnięcia w bezpośrednich starciach.
Po Ceremonii Otwarcia, gdzie przypadł nam nr 2 (nie do końca wiedziałem, jakie są tego konsekwencje), mogliśmy myśleć już o intensywnych trzech dniach eliminacji – po 2 rundy dziennie. Jako pierwszy rywal przypadła nam żeńska drużyna gospodarzy – oficjalnie Estonia-3, a o kolejnych przeciwnikach zadecydować miały już same wyniki. W pierwszej kolejce wygraliśmy wszystkie partie, podobnie jak nasi główni (jak się wydawało) konkurenci – Czechy i Tajwan (odpowiednio z Estonią-1 i Estonią-4). W rundzie popołudniowej Tajwan podtrzymał dobrą passę (4:0 z Estonią-2), a my odnieśliśmy ważne zwycięstwo nad Czechami (3:1, Kedlubowi udało się wygrać z Zukole), potwierdzając niezłą formę i wysokie aspiracje.
Kolejnego dnia zmierzyliśmy się z Tajwanem i po uzyskaniu remisu można było odczuć, że tytuł jest w naszym zasięgu, chociaż z drugiej strony Ko-Han Chen, jak i Yi-Feng Chang pozostawili wrażenie trudnych do pokonania, a ten drugi mocno zaimponował (delikatnie rzecz ujmując ) Uśkowi. W IV rundzie poniosłem pierwszą porażkę, ale dzięki pozostałym wygranym partiom pokonaliśmy 3:1 Estonię-2. W międzyczasie Czesi zremisowali z Tajwanem (nadal niepokonani K.H.Chen i Y.F.Chang) i po 2/3 eliminacji liderowaliśmy wspólnie z tą reprezentacją, a kolejne miejsca zajmowali Czesi (punkt straty) i Estonia-1 (2 punkty straty do podium).
Ostatni dzień eliminacji rozpoczęliśmy od wygranej 4:0 nad Estonią-1, pieczętując tym samym awans do finału. W takim samym wymiarze wygrały Czechy i Tajwan (odpowiednio przeciwko Estonii-5 i Estonii-3) i wydawało się, że zakończymy eliminacje na pierwszej pozycji. Niestety, ja zagrałem chyba najgorszą partię turnieju z młodziutką Kirke Koni, a Zukole dość nieoczekiwanie uległ Bromozelowi i tym samym zremisowaliśmy z International Team, który walczył o awans do finału z dwoma pierwszymi ekipami gospodarzy.
Ostatecznie grono finalistów uzupełniła jednak Estonia-1 (w ostatniej rundzie BYE), dzięki remisowi w meczu Estonii-2 przeciwko Estonii-3. Przez ten nie do końca udany dzień zakończyliśmy eliminacje na 3. pozycji (wygrał Tajwan przed Czechami). Okazało się, że układ tabeli zdeterminował też parowanie rundy finałowej, co miało znaczenie pod kątem rozpoczynania partii na poszczególnych stołach. Pocieszaliśmy się, że przynajmniej zmniejszyła się presja związana z rolą faworyta turnieju
Indywidualnie na skrajnych stołach (Zukole i ja) mieliśmy po 4 punkty, a na środkowych (Puholek i Usiek) po 5. Z kolei czołowi gracze Tajwanu oraz Kedlub przeszli przez eliminacje bez porażki. Można było się spodziewać zaciętej rywalizacji finałowej, z niejasną rolą Estonii-1. Wszystko zaczynało się od nowa i każdy kamień mógł być de facto na wagę złota.
Pierwszy dzień potoczył się po naszej myśli. Co prawda po długiej grze przegrałem swój open z Mazecem, ale pozostali nasi gracze wygrali swoje partie (w tym Zukole ograł Kedluba, co również mogło mieć dodatkowe znaczenie w przypadku konieczności zastosowania zasad tie-break) i ponownie pokonaliśmy Czechów 3:1. Co więcej, Tajwan również stracił punkt z Estonią-1.
Niestety, drugi dzień finałów okazał się dużo mniej udany. Estonia-1 zaskoczyła nieco wprowadzając najsilniejszego (przynajmniej uwzględniając ranking) swojego gracza – Tauriego Purka, który pokonał mnie w pojedynku dwóch zawodników stosujących to samo rozpoczęcie (chociaż gra trwała naprawdę długo i zadecydował raczej za szybki atak z mojej strony, a potem niedoczas wywołany próbą poprawy sytuacji). Ponieważ przegrał także Usiek, a swoje gry zakończyli wygraną Zukole i Puholek, zremisowaliśmy z Estonią-1, nieco komplikując sobie sytuację. Na szczęście Czesi zremisowali z Tajwanem (w tym pierwsza porażka Y.F.Changa, z Peroxidem) i po przeliczeniu wszystkich dodatkowych współczynników okazało się, że do zdobycia tytułu mistrzowskiego potrzebujemy w zasadzie remisu z Azjatami (Estonia-1 musiałaby wygrać z Czechami, abyśmy utracili złoto).
To był bardzo trudny wieczór. Pomimo starań zawodziłem, nie dostarczając punktów na najsłabszym stole, Usiek przyznał, że pograł za szybko. Na szczęście każdy podszedł do sprawy w możliwie stonowany sposób (chyba Zukole szczególnie musiał tłumić w sobie negatywne emocje) i udało się utrzymać względnie dobrą atmosferę. Ja miałem dość nieprzespaną noc – stres i ciążąca odpowiedzialność zrobiły swoje.
Rano byliśmy jednak gotowi do walki. Medal mieliśmy zagwarantowany i w zasadzie nadal tylko od nas zależało, jaki będzie jego kolor, przy czym srebro było najmniej prawdopodobne. Ostatnie przybicie piątek przed meczem i zaczęło się. Ja dostałem od mojej przeciwniczki open, którym Tajwańczyków potraktowali wcześniej Estończycy. Odpuściliśmy sobie jego głębsze przeanalizowanie zakładając jako mało prawdopodobne, że właśnie tak ktoś otworzy i spodziewając się jednak tego samego rozpoczęcia, które grane było przez Sung P.Y. od początku Mistrzostw. Nie wiedziałem, na ile przygotowana jest na jego granie, więc przyjąłem, że wybór koloru to za duże ryzyko. Bałem się również dostawki, której użyłem z K.Koni, więc musiałem poszukać czegoś innego. Wyszło chyba trochę za mocno dla białych (liczyłem, że po obronie przedostanę się do luźnego czarnego kamienia) i na dodatek źle pograłem na początku próbując sobie przygotować kontry.
Paradoksalnie plan się sprawdził i z każdym kamieniem moja sytuacja wyglądała nieco lepiej. Po kilkanaście (a może i kilkadziesiąt) minut myślenia nad kluczowymi ruchami sprawiło, że miałem około kwadransa do końca swojego czasu, kiedy po wymuszeniu overline’a zorientowałem się, że powinno się udać. 3x3, gdzie jedna z trójek przecina jednocześnie vcf i wygrana wydawała się moja. Zmęczony i zestresowany (w międzyczasie Puholek przegrał z K.H.Chenem, a Usiek i Zukole mieli trudne do jednoznacznej diagnozy pozycje) kilka długich minut upewniałem się, że jest po wszystkim. Po zagraniu przeze mnie tej krótkiej zwycięskiej sekwencji rywalka zrezygnowała. Tonowałem swoją radość, widząc łzy na jej twarzy. Nie spodziewałem się aż takich emocji.
Szybki przegląd sytuacji – Usiek powoli buduje zwycięski atak, Zukole z każdym ruchem wychodzi na zewnątrz i buduje przewagę. Na ostatnim stole Mazec walczy o 4:0 dla Czech w partii z K.Holtsmanem. Nic nie jest pewne. Emocje rosną. Chodzimy z Puholkiem od stołu do stołu analizując przebieg zdarzeń. Usiek ma chyba wygraną. Ale czy ją znajdzie, czy powstrzyma nerwy? Stawia chyba niewłaściwą trójkę. Chociaż nie, jednak właściwą, w zasadzie zwycięską. W końcu to on tkwi od kilku godzin w tej partii, więc chyba wie najlepiej Jeszcze kilka ruchów i sprawa jest jasna. Y.F.Chang poddaje, mamy tytuł! Oczywiście lepiej, aby Zukole też wygrał, aby nie było wątpliwości, aby przypieczętować wygraną, potwierdzić siłę drużyny, nie pozostawić złudzeń. Zukole już wie. Ale gra dalej swoje. Nie szuka prostych rozwiązań, ale ruchów optymalnych, może nawet trochę bezczelnie wyrafinowanych. Osacza Lu i dość długo (tak nam się wydaje) myśli nad finalnymi posunięciami. Nic się już nie może zmienić. Ogrywamy Tajwan 3:1, podobnie jak Czechów. Ale i nasi sąsiedzi mają powód do satysfakcji. Dzięki wygranej 4:0 i naszemu zwycięstwu to oni mają srebrny medal. Tajwan nieco niepocieszony, ale jednak nadal na podium. Estończycy próbowali, ale chyba wiedzą, że trudno było o coś więcej niż ten finał.
Przyjęliśmy gratulacje, a w tle Aivo Oll zapewnił triumf Estonii w renju, pokonując w kluczowej partii Qi Guana. Podium uzupełniła za tymi drużynami Rosja. Nie znam szczegółów, ale bodajże w partii z Tunnetem V.Sushkov przegrał na czas, niedokładnie naciskając zegar. Ogólnie chyba bez większych niespodzianek, szczególnie że nie dojechał chory Cao Dong. Wydaje się, że proporcjonalnie silniej obsadzony turniej niż w przypadku gomoku.
Po zakończeniu gier nie było dla mnie za dużo czasu na świętowanie, bo wkrótce zaczynało się nieformalne Walne Zgromadzenie RIF. Poprzedziła je krótka dyskusja na temat gomoku zorganizowana dwa dni wcześniej, w której wzięli udział Czesi, Iec, P.Jonsson, Bromozel, Ants i Tajwańczycy. Rozmawialiśmy o zbliżających się turniejach i Eurolidze. Potwierdziliśmy konieczność powrotu do rozgrywania meczów międzynarodowych, natomiast Czesi wkrótce powinni wyjść z inicjatywą przeniesienia zawodów z Kurnika na Piskvorky, nad czym trzeba będzie odrębnie się zastanowić. Podczas samego Walnego nie działo się zbyt wiele. Budżet w RIF nie jest duży, ale za to stabilny Komisje działają zależnie od potrzeb, ale wszyscy widzą wartość wprowadzenia zmian w zakresie ich funkcjonowania – do dalszej dyskusji wewnątrz każdej z nich.
Kluczowe wydają się rozmowy na temat kalendarza turniejowego na 2016 i 2017 rok. Do organizacji Mistrzostw Świata 2017 zgłosiły się na razie Makau i Tajwan oraz Czechy (ale tylko w kontekście MŚ Gomoku). Zbierane są jeszcze aplikacje, ale wydaje się prawdopodobne, że w przyszłym roku zorganizowane zostaną odrębnie rozgrywki renju i gomoku. Na pewno musimy wspierać kandydaturę Czechów, bo powinno to zaowocować dużo lepszym turniejem i już teraz można spodziewać się ciekawych kwalifikacji. Jeszcze w tym roku powinny odbyć się indywidualne Mistrzostwa Europy w Gomoku i Renju, a jeśli nie będzie innych kandydatów, zapewne zorganizowane zostaną one w Uzbekistanie (lub ewentualnie w ramach Tallinn Open w grudniu). Zadeklarowałem, że tradycyjnie sprawdzimy możliwość przeprowadzenia Mistrzostw Europy w Gomoku w Polsce, ale jednocześnie wspólnie z Czechami poddaliśmy w wątpliwość sens organizowania tego typu zawodów, mając na uwadze, iż jest ograniczona ilość graczy, którzy mogą brać udział w tylu turniejach zagranicznych, co wpływa negatywnie na prestiż tego typu rozgrywek.
Po Walnym odbyła się Ceremonia Zamknięcia Mistrzostw. Rozdanie nagród poprzedził występ estońskiego chóru. Przy wręczaniu medali dla nas miała miejsce zabawna sytuacja – zapomniano przekazać nam puchar za wygranie Mistrzostw. Na szczęście Madli była czujna i zareagowała w porę Organizatorzy zaskoczyli mnie jeszcze na końcu, bo wraz z Aivo (kapitan drużyny renju Estonii) musieliśmy zapoczątkować krojenie okolicznościowego tortu
Trudno opisać towarzyszące nam uczucia. Z jednej strony można powiedzieć, iż to tylko niszowa gra oraz że zabrakło wielu zawodników z czołówki i każdy mógł tak naprawdę wystawić lepszy skład. Jednak ostatecznie zostaliśmy Mistrzami Świata i nikt nam tego nie odbierze! Ja miałem szczególne prawo do takich rozterek, bo wiem, że ze swoją grą nigdy nie trafiłbym do pierwszej polskiej drużyny. Ale może to w pewnym sensie taka nagroda za tyle lat zaangażowania i wierności dla tej pasji oraz lat pełnienia kapitańskich funkcji? Tak to sobie przynajmniej tłumaczę
Wieczorem zebraliśmy się jeszcze w barze z bilardem (podobnie jak po Ceremonii Otwarcia), gdzie już na luzie można było sobie porozmawiać z uczestnikami Mistrzostw. Widać, że całe towarzystwo dobrze czuje się w swoim gronie i naprawdę warto jeździć na zagraniczne turnieje, aby móc spotkać się z tyloma ciekawymi i sympatycznymi osobami Niestety, co dobre szybko się kończy. Mając na uwadze trudy dnia kolejnego, czyli czekający nas „driving day”, nie mogliśmy zabawić w lokalu bardzo długo, zatem chyba jeszcze przed północą pożegnaliśmy się, a rano wyruszyliśmy w drogę powrotną. Wszyscy dotarli bezpiecznie do domów (dokładnie wyliczony czas sprawił, że na pociąg Uśka dotarliśmy idealnie, kilka minut przed terminem ), zatem misję TGWC2016 można uznać za szczęśliwie zakończoną
Chciałbym na zakończenie podziękować serdecznie Mistrzom z naszej drużyny: Zukole – prawdziwy lider i terminator na planszy. Może i popełnia jakieś drobne błędy, ale na pewno nie jest łatwo z nim wygrać, a nawet jak sytuacja zmierza do nieuchronnego remisu to jeszcze gdzieś wciśnie się z wygraną (jak z „najfajniejszym vcf w życiu” w grze z Madli ). Puholek to z kolei siła spokoju w grze i poza nią. Miałem wrażenie, że porządkuje sytuację samą swoją obecnością. Przegrał tylko z niepokonanym K.H.Chenem – aktualnym liderem światowego rankingu Usiek natomiast poczynił niesamowity progres. Porównując jego postawę z Pragi 2014 i Tallinna 2016 to zupełnie inny gracz (może za to niekoniecznie bardzo inna osoba ). Skoncentrowany i wnikliwie analizujący sytuację na planszy, może poza wspomnianą porażką z M.Heidmetsem, grał chyba nawet dużo lepiej niż od niego oczekiwaliśmy. No a poza grą zawsze wiedział, jak nas rozweselić (jak np. pytając ekspedientkę w sklepie, czy ma jakiś problem, kiedy to potrzebował chusteczek – słynne już „do you have some issues? ). Dzięki Wam, Panowie, mamy ten tytuł! A przy okazji ja osiągnąłem największy sukces w karierze, jako szczęśliwy człowiek, który znalazł się we właściwym czasie i miejscu
Nie będę pisał o samej organizacji zawodów, bo Estończycy przyzwyczaili nas do pewnego wysokiego standardu, którego się trzymają. Lokalizacja (zarówno miejsce gry, jak i noclegów) była już nam znana i nie zaskoczyła nas niczym szczególnym. Należy jednak zauważyć, że gospodarze to generalnie bardzo otwarci oraz sympatyczni ludzie i z chęcią będę wracał do Tallinna przy każdej możliwej okazji. Jako ciekawostkę mogę podać, że pod koniec turnieju zaczepiła nas, słysząc język polski, pewna miła kobieta, która jak się okazało studiowała język polski i mówiła naprawdę nieźle, a i my sprawiliśmy jej nieco satysfakcji, bo mogła w praktyce skorzystać z nabytych umiejętności – taki ten świat mały
Na koniec jeszcze może jedna mała uwaga do analizujących i komentujących gry, szczególnie tych, którzy nie mieli okazji startować w podobnych zawodach. My zdajemy sobie sprawę z tego, że jest tam sporo ruchów niekoniecznie optymalnych. Jesteśmy jednak tylko ludźmi, a to gra błędów. Bardzo długi czas z jednej strony jest błogosławieństwem, bo można naprawdę porządnie przeanalizować sytuacją, ale może stać się i przekleństwem, bo dochodzący stres, emocje i zmęczenie powodują, że i przy długim myśleniu nie jest wcale tak trudno o pomyłkę. Sam miałem co najmniej kilka sytuacji, gdy pozycja zaczynała mi się zacierać i musiałem dodatkowo sprawdzać po kilka razy pozornie proste ruchy. I chociaż część naszych rywali to młodzież z relatywnie niedużym doświadczeniem, to naprawdę każda z tych osób już mniej lub bardziej rozumie grę i potrafi wykorzystać podsuwane okazje, a na pewno nie stawia kamieni losowo. Niewykluczone również, że wkrótce usłyszymy o którymś z tych graczy, bo właśnie Estonia wydaje się idealnym krajem do rozwoju z perspektywy naszych gier i pod tym kątem mamy sporo do zrobienia, aby docelowo móc wystawić kilka drużyn w podobnych zawodach. Abstrahując od prezentowanego poziomu udział prawie 30 osób z jednego kraju to naprawdę wynik godny pozazdroszczenia.
Reasumując, chciałbym jeszcze raz podkreślić, że wbrew pozorom był to naprawdę trudniejszy turniej niż mogłoby się wydawać. Gry trwające niekiedy ponad 4 godziny powodowały ogólne zmęczenie i całe szczęście, że były momenty, kiedy można było odetchnąć (nawet tym razem udało się podjechać zobaczyć estońskie morze ). Szkoda również, że nie każda z osób, które były zainteresowane wyjazdem, ostatecznie wzięła udział. Ale liczę, że będą jeszcze liczne okazje do triumfów – indywidualnie lub w drużynie – najbliższa prawdopodobnie w przyszłe wakacje w Pradze. Do zobaczenia na kolejnych turniejach!
Pozdrawiam
Angst